THE LESSON


Nie lubię performansów oraz performerów. Pewnie dlatego, że zazwyczaj kojarzą mi się z niedorobionymi artystami, ludźmi, którym w życiu nie wyszło, za słabo malowali/grali/komponowali/pisali/reżyserowali , żeby wybić się w swej działce, dlatego zamiast objąć intratną posadę księgowego lub przedstawiciela handlowego, przyznając się tym samym przed sobą i światem do artystycznej porażki, postanowili realizować się przez wątpliwej jakości „działania”. Oczywiście piszę tu o rodzimym , polskim podwórku performatywnym, przepełnionym akcjami bez sensu, zamysłu, polegających na taniej prowokacji, tarzaniu się po ziemi, obnażaniu genitaliów, bezmyślnym krzyku, który ma wywołać bliżej nie określone „wrażenie” na odbiorcy,
No nie. Nie lubię performansów ani performerów. To już wolę w zamian obejrzeć odcinek South Parku, który często w 20 minutach trafniej i inteligentniej komentuje współczesne zjawisko niż godzina akademickiego wykładu i trzy godziny performatywnego cierpienia.

 Tym większą żenę wywołał u mnie telefon koleżanki, proponującej udział w takowym przedsięwzięciu. Na pytanie, a o co w tym performansie ma chodzić usłyszałam moją ulubioną formułkę „eee… no chyba o to, żeby jakoś poruszyć publiczność”. Odmówiłabym, gdyby nie to, że piątkowe popołudnie akurat miałam wolne, potrzebowałam kasy, a poza tym poczułam masochistyczną potrzebę poniżenia się poprzez uczestniczenie w czymś chujowym.

Umówiłam się na próbę z autorką przedsięwzięcia, która okazała się być drobniutką dziewczynką ze wzrokiem wbitym w podłogę, która półgłosem wyszeptała, że na performansie mam grać. Szybko lub wolno. W zależności od tego , jak mnie poprosi.

 - To wszystko? – pytam
 - Tak – odpowiada niepewnie
- A może dodać tu kilka jeszcze przymiotników, np. słodko, groźnie, z uczuciem?
- Nie, chyba nie trzeba. Szybko
– wolno starczy.
- I ile to potrwa?
 - No nie wiem…jakieś 40 - 45 minut.

Pomyślałam sobie, że laska jest głupia. 45 minut pierdolenia raz to szybko, raz wolno. Publiczność oszaleje z nudów wraz ze mną. Moje masochistyczne potrzeby artystycznego poniżania są wszak ograniczone. Na szczęście w tym dniu, o tej godzinie jest inauguracja Euro. Im mniej ludzi tym mniej świadków kompromitacji. Trudno, po prostu poonanizuję się swoimi improwizatorskimi umiejętnościami, potworzę coś na żywo, może kogoś urzeknę….

 - A w ogóle , to o co w tym performansie chodzi?
 - No… to taki…ten…wyraz sprzeciwu…wobec norm społecznych…narzucanych …

Myślę, że mój szyderczy uśmiech wiele powiedział. Ważne, że nie muszę srać podczas grania.

 Ubrałam się według instrukcji. Jak na popis szkolny. Biała bluzeczka, czarna spódniczka, rajstopki, ulizane włoski, buciki. Pojechaliśmy do jakichś wyburzeń. Na Dolnym Mieście. Rzekomo dawnej fabryki karabinów. W środku było kurewsko zimno i wilgotno. Tak że sztywniały ręce. Postawiono mnie i fortepian na środku hali fabrycznej pośród rozrzuconych cegieł, obdrapanych murów, jakiś przedwojennych kolumn. Zgasły światła . Ludzie stanęli przy ścianach. Jak do rozstrzelania. Na środku ja i klawisz. Performerka włączyła metronom. Włączyła jakieś komunikaty z dyktafonu, które brzmiały jak nadawanie NASA. Metronom odliczał czas. Jakieś dziwne dźwięki chóru, dodekafoniczne , zgrzytliwe, narastające. Myślę sobie – no właśnie – nie myślę. Minuty płyną, czuję się osaczona, zawikłana zmiażdżona, tym metronomem, tym komunikatem, kakofonią chóralną. Jest głośno, boli mnie głowa. Chcę już zacząć grać, tymczasem kakofonia trwa. Performerka z dyktafonem w ręku zaczyna nerwowo chodzić po sali. Już nie jest przestraszoną dziewczynką. Z oczu jej bije jakaś bezwzględność , surowość. Ma na sobie czarny płaszcz a la gestapo. Głowę ma podniesioną , wzrok przed siebie, idzie. Kurwa , idzie. W mojej głowie introdukcja trwa jakieś trzy dni – parszywa względność czasu, introdukcja z samym działaniem ma przecież trwać 45 minut „START!” – krzyczy performerka. To znak , że mam zacząć grać. „Wolno” – gram więc spokojnie , choć nie mam pojęcia co. Głowa mnie boli i jestem skołowana. Uderzam więc cokolwiek. Wyobraźnie mnie ponosi, chcę rozwinąć myśl „WOLNO” , stopuję więc, kończę wypowiedź wpół zdania. Gram coś tam, od rzeczy, na chybił - trafił „SZYBCIEJ” znowu myśl muzyczna się urywa, na rzecz grania szybciej. Gram więc jakieś pasażyki „SZYBCIEJ” gram więc szybciej pasażyki „SZYBCIEJ” Gram nerwowo pasażyki, ręka mi sztywnieje, omijam jakieś dźwięki „SZYBCIEJ!” Boli ręka, szybciej nie mogę „SZYBCIEJ!!!” gram cokolwiek byle wyglądało na szybkie „SZYBCIEJ!!!” – drze się performerka. Ma w dłoni kabel. Myślę sobie , cholera, zaraz mnie złoi. „SZYBCIEJ” Zaraz w ogóle przestanę tak mnie ręka napierdala. Flashback. Mam 14 lat. Kocham muzykę całym sercem. Kładę się specjalnie wcześniej spać, żeby już było rano, żebym już mogła znowu ćwiczyć. Kadencję Koncertu e-moll Chopina słucham po kilkadziesiąt razy dziennie na swoim walkmanie. Moje największe marzenie: zagrać kiedyś ten koncert. Być pianistką. Studiować muzykę. Marzenie erotyczne: zostać kochanką Chopina. Tak jak George Sand i Delfina Potocka. Trzecie marzenie: jak już będę duża to zagram koncert Chopina lepiej od samej Marthy Argerich. Martha usłyszy moje wykonanie, oszaleje z zachwytu, zostanie moją najlepszą przyjaciółką i zamieszkamy razem. Będę jej gotować. Przeplata się to wszystko z wyjazdem do Nohant gdzie słucham jak Fryderyk piszę cykl mazurków. DLA MNIE. Całuje mnie wręczając rękopis. Całuje mnie też George i Delfina i Martha. Świeci słońce i jesteśmy szczęśliwi. „SZYBCIEJ!!!: tak, moją miłość do muzyki klasycznej zniszczyła nauczycielka. Darła się sadystycznie. Ignorując niedostatki techniczne, przedkładając precyzję wykonawczą nad muzykalność „SZYBCIEJ” – słyszałam i płakałam. Jakiś niesprecyzowany bunt wobec tego, że nie mogłam i nie chciałam stać się idealną maszynką wykonawczą Pani Nauczycielki. Pani Nauczycielka, nie miała męża, ale nie była też lesbijką. Była typowym przykładem starej panny. Krzywouśmiechniętej, niedoruchanej, grubej, źle ubranej, zakompleksionej. Byłam jak na 14 lat bardzo dobra. Teraz to wiem, słuchając nagrań sprzed lat. Wtedy myślałam , że jestem zerem.. „Wolniej” – mówi performerka. Oddycham z ulgą. Ręka naprawdę mnie boli. Jakieś niedoleczone zadrapanie pękło w międzyczasie. Zakrwawiłam klawiaturę. Mój współtowarzysz , który tak samo jak ja ma grać na polecenie, nerwowo rozgląda się za opatrunkiem. Nie może jednak nigdzie pójść. Performans trwa. Trzeba grać. Przez tę głupią babę, rzuciłam fortepian na dobre parę lat. Takie bliskie i osobiste wspomnienie z dzieciństwa sprawia , że chciałabym w tym momencie zatrzymać się i opowiedzieć publiczności o tym jak talenty niszczone są przez głupi system. „Wolniej” – performans trwa. Trzeba grać.

Performerka odkrywa, że jej komendy mogą tworzyć utwory. Że agogiczne rozkazy budują formę. Zaczynamy się bawić . „Wolniej” - gram balladę, prostą melodię, ładną tonalną, malowniczą, „wolniej” – wycofuję się wyciszam, publiczność zdaje się słuchać muzyki, czuć oddech ulgi, „szybciej” – zagęszczam harmonię, podbijam rytm, „szybciej” – jeszcze? No ok. Upraszczam harmonię, na rzecz gry głośniejszej, mocniejszej „SZYBCIEJ” – tworzy się jakiś Chopin. C-moll, g – moll. Gram oktawami, temperatura wzrasta. Performerka widzi , że hasło „SZYBCIEJ” ma to samo rażenie co „ATAK”, „STÓJ BO STRZELAM”, widzę że się boi, że niby chodzi dynamicznie tak jak wcześniej po Sali, ale to nie jest już pewny siebie marsz. To raczej ucieczka. Performerka jest spłoszona i zdziwiona za razem. Nie jest kapo. Nie może być. Czuje się rozproszona. Muzyka zaczyna ją dominować. Wychodzi z Sali. Ja gram. Wraca niby ogarnięta, ale szybko się rozprasza. Muzyka rządzi nią. Straciła kontrolę nad performansem. STOP. Kończymy. Ukłony. Brawa. Performerka – nie wyszło. Ja – było zajebiście.

Propagandowe marsze lat 50 są równie beznadziejne co nagrania jazzu katakumbowego. Z tą różnicą, że muzyka tworzona na rozkaz ginie wraz z wybrzmieniem ostatniego rozkazu. Muzyka jako akt twórczy się rozwija. Tak cudnie nam się wydaje , że mamy nad wszystkim kontrolę, jednak prawdziwym oprawcą jest muzyka. Jej przewagą jest niewerbalność i oddziaływanie na emocje, które trudniej nazwać, trudniej okiełznać. Nie mieści się w rozkazie. Jest od niego silniejsza. Interakcja między słowem a dźwiękiem staje się przerażająca i nieznośna.

Zanim jednak polecę patosem i napiszę , że powyższe wydarzenie było manifestem wolności prawdziwej sztuli i symbolem sprzeciwu wobec opresyjnego systemu, a działania performerki wywołały prawdziwe katharsis zarówno wśród uczestników jak i odbiorców , powiem po prostu, że czasami warto się mylić.

Małgorzata Ciepłuch